niedziela, 27 marca 2022

Smarowidło a'la pasztet podlaski

Roślinne obiady to dla mnie żaden wyczyn. Ale dyktatura wędlin i żółtgo sera do kanapk trzyma mnie, a szczególnie dziecki mocno w swoich szponach. Trudno się spod tego wyzwolić nawet mając w chlebaku pyszny, domowy chleb. Dlatego takie przepisy są dla mnie na wagę złota.

Czy to smakuje jak najprwdziwsza wątrobianka czy pasztet belgijski? No pewnie, że nie.

Jednak jest jak na prostotę składników zaskakująco pyszne i ma cudowną, kremową i smarowną konsystencję najpopularniejszego polskiego pasztetu z puszki.

Przepis jest z moimi niedużymi zmianami z tego posta na fajnym blogu Vegenerat biegowy.

potrzeba:

-dwie garści (w oryginale 300g) pieczarek, najlepiej tym razem poszukać tych starszych, lekko podsuszonych, z otwartymi kapeluszami i mocno ciemnymi blaszkami, bedą o wiele bardziej aromatczne i "mięsne"

-cebula i 2-3 ząbki czosnku

- czubata łyżka majeranku, niepełna łyżka wędzonej papryki, pieprz (dla mnie dużo)

-łyżka sosu sojowego

-sól kala namak (to ta sól, co wali siarką i jajem), od biedy zwykła, ale smarowidło na tym straci

-kostka wędzonego tofu 

Pieczarki, cebulę i czosnek siekamy z grubsza. Na patelni rozgrzewamy oliwę lub na czym tam lubimy smażyć, nie za dużo i podsmażamy pieczarki z cebulą i czosnkiem. Porządnie, aż się mocno zezłocą, woda mocno odparuje i nabiorą aromatu. Pod koniec dorzucamy sypkie przprawy i chwileczkę, mieszając podsmażamy całość.

Jeszcze ciepłe przekładamy do blendera (ja mam najzwyklejszą żyrafę, nie to że kielichowy) wraz z tofu i sosem sojowym. Miksujemy na gładką pastę. Próbujemy, ewentualnie doprawiamy jeszcze solą lub pieprzem.

Pożeramy z kiszonym ogórkiem i/lub plasterkami cebuli albo pomidorem.

Naprawdę mniam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz