środa, 24 listopada 2021

Biały barszcz na soku z kiszonej kapusty

 

Znowu zupa, bo to mój ulubiony rodzaj jedzenia.
Zainspirowana programem Kulinarne Potyczki, którego uczestnikami są panie z różnych Kół Gospodyń Wiejskich. Od razu wpadła mi w oko, bo kocham takie proste, pierwotne wręcz potrawy. A tego typu zupami na pewno żywili sie nasi przodkowie nawet kilka setek lat temu. Choć wtedy oczywiście bez ziemniaków.
Biały barszcz na soku z kiszonej kapusty, w którym darowałam sobie golonkę występującą w programie (na którą zresztą mało kogo było stać drzewiej na wsi, żeby tak sobie do zupy dodawać), za to dorzuciłam ogródkowych i dzikich ziół. 



potrzeba:
~dwie czubate łyżki razowej mąki orkiszowej (może być też pszenna razowa, a nawet taka zwykła, biała) zalane ok. pół litra soku z kiszonej kapusty (można to zrobić dzień wcześniej, ale i pół godziny wystarczy)
~kilka ziemniaków, ważne, żeby to nie był typ sałatkowy i były mięciutkie po ugotowaniu (nie chrupały w zupie), ja lubię gęste zupy i daję dużo
~cebula i kilka ząbków czosnku
~łyżka lub dwie jakiegoś tłuszczu do smażenia, może być olej, oliwa (albo w zależności co tam jecie masło, a nawet tłuszcz wytopiony z gęsi czy kaczki)
~pieprz i trochę suszonego majeranku
~oraz gwóźdź programu czyli zioła. tu jest duża dowolność :) nie polecam wchodzenia w bazylię i zioła prowansalskie czy w kolendrę, ale poza tym możecie dać wszystko "swojskie" co macie i lubicie włącznie z pieprzem ziołowym. w tej zupie ze zdjęcia jest akurat wiązanka letnich ziół o tej porze roku wyciągnięta z zamrażarki (tu ogródkowe: lubczyk, majeranek, tymianek, kocanki włoskie i dzikie: macierzanka, kurdybanek, mięta polna), pasowały by też ogromnie nasiona kopru i/lub dzikiej marchwi, ale wtedy dzieci by mi obiadu nie zjadły niestety. plus trochę samych listków świeżych lub mrożonych ziół (natka, majeranek, tymianek, szczypiorek, kurdybanek lub mięta z łąki, macierzanka, co tam macie pod ręką). ewentualnie suszone zioła po prostu ze sklepu majeranek, tymianek, trochę oregano, itp
~coś leśnego grzybowego, w zależności od tego co najdziecie w lesie lub macie w zamrażarce (kurki, podgrzybki, gąski, cokolwiek) albo łyżka czy dwie pokruszonych suszonych grzybów. od biedy kilka pieczarek. tu akurat w garze wylądował kapelusz jakiejś zapóźnionej, listopadowej kani
~na ok. 3 litry gotowej zupy
 

Przesiekaną cebulę i czosnek podsmażamy porządnie, do zrumienienia. Pod koniec smażenia dorzuciłam ciut suszonego majeranku i pieprz (jeśli nie macie na stanie dzieci, które by pluły takimi dodatkami to jest moment kiedy dorzuciłabym nasion kopru i marchwi), i przesmażyłam jeszcze chwilkę.
Woda, sól, pokrojone grzyby (lub pokruszone na drobne kawałki suszone) oraz... gwóźdź programu, czyli wyciągnięta z zamrażarki wiązka letnich ziół (lub suszone zioła ze sklepu).
Gotujemy do miękkości ziemniaków. Dodajemy jeszcze trochę świeżej zieleniny, ale tak bez przesady i cały czas mieszając wlewamy kwas z kapusty wraz z mąką. Gotujemy jeszcze kilka minut, często mieszając, żeby zagotować mąkę i sok spod kiszonej kapusty.
Można tam jeszcze dorzucić jajko lub jakie mięso, ale według mnie zupa jest tak pełna smaku i aromatyczna, że to bez sensu. Jeśli nie lubicie mocno kwaśnych zup dolewajcie kwas z kapusty ostrożnie, próbując.
Zupa dobra równie dobrze na jesień i zimę, jak i na przednówek, i wiosnę.

piątek, 19 listopada 2021

Kompot listopadowy żółty jak słońce, pigwowiec, gruszka, dzika róża

Jakże niezmierzone bogactwo kryje się w prostym słowie: "kompot".

To nie tylko truskawki, wiśnie i rabarbar, wiosna i lato.

To morze możliwości nawet jeśli za oknem jest listopad!

 Na przykład:

- trafione na bazarku, małe i niewyględne (więc za grosze), ale mega słodkie gruszki

- 4 szt. owoców pigwowca (styknie się rozejrzeć, jest naprawdę do zebrania nawet w grudniu w co trzecim ogródku, i we wsi, i w mieście)

- duża garść owoców dzikiej róży uskubanej na wczorajszym spacerze z psem

- jak nie macie dzikiej róży i pigwowca, to może być większa garść żurawiny dostępnej o tej porze w sklepach na przykład lub cytryna (najlepiej eko, bez syfu na skórce), itp.

Róże płuczemy i obrywami ogonki, gruszki obrałam (bo miały skórkę grubą, brzydką i drewnianą w smaku), pigwowce na ćwiartki i wybrałam pestki. Owoce zalewamy zimną wodą i 30-40 minut na średnim ogniu. Zostawiamy do ostygnięcia pod przkryciem. U mnie gruszki były tak strasznie słodkie, że 4 kwaśne okropnie  pigwowce nadały aromatu i przełamały słodycz, ale i tak kompotu nie trzeba było dodatkowo słodzić nawet dla dzieci.

Cedzimy przez drobne sitko.

I tyle. Picie gotowe, smakowite i pachnące pięknie.

Orientacyjnie (u mnie akurat w tym przypadku, bo na oko zawsze robię w zależności co się trafi) garnek 3 litry: surowe owoce do poziomu 1l z małą górką, zalałam wodą do podziałki 3l, wody trochę odparowało, owoce napęczniały, ostatecznie mam ponad 1,5l intensywnego kompotu.

Owoce po przecedzeniu przeciaram przez sitko. Otrzymujemy gładki mus, może nie jakiś super intensywny w smaku, ale przyjemny i dość aromatyczny. Ja zamiast na mleku robię na nim (lub przecierze z innych komtów) kaszkę manną dla dziecków, plus trochę rodzynek, mniam. Można na nim ugotować owsiankę albo dać zamiast wody/mleka do ciasta.

Kompoty rządzą!