poniedziałek, 28 marca 2022

Obiad a'la chińczyk z boczniakami

Naszło mnie na tradycyjnego polskiego chińczyka. Jest więc pokrojona w słomkę włoszczyzna, lepki sos na mące ziemniacznej a'la kisiel i szklisty makaron oraz obowiązkwo dużo przyprawy 5 smaków.

Ćwierć wieku temu to był szczyt egzotyki :D A dziś znawcy kuchni azjatyckich zdaje się określają tradycyjnego polskiego chińczyka mianem vietpol.

Zamiast popularnego kurczaka (a jeśli wierzyć urban legend, to może i zamiat miejskiego gołębia lub kota, bo kto wie co te prawie 30 lat temu lądowało w kuchni takiego chińczyka na nieistniejącym już Stadionie X-lecia?...) mamy nie budzące wątpliwości i obaw boczniaki.

potrzeba:

(porcja dla dwóch głodnych mocno dorosłych, lub dwóch dorosłych i ośmiolatka):

-boczniaki (ok. 0,5kg)

-po niedużym kawałku różnych warzyw (np. tutaj seler, por, marchewka, pietruszka, zwykła kapusta, kalarepka, rzepka lub rzodkiewka, cukinia, cebula, czosnek, czerwona papryka) lub mrożonka w stylu mieszanka chińska

-to danie typu vietpol więc co tam jeszcze chcecie, kiełki fasoli mung świeże lub ze słoika, kukurydza z puszki, groszek, pędy bambusa z puszki, a nawet konserwowy seler w paseczkach... wszystko jest dozwolone ;)

-cebulka dymka (dużo)

-marynowany imbir (jak do sushi)

-sól, pieprz, czubata łyżka albo nawet więcej przyprawy "5 smaków"

-sos sojowy i słodki sos sojowy (ewentualnie sos sojowy i miód lub cukier trzcinowy)

-niepełna łyżka mąki ziemniaczanej

-ocet ryżowy (ewentualnie z białego wina lub sok z limonki)

-olej z prażonego sezamu

Boczniaki traktuję jak zawsze kiedy używam ich do bigosów, gulaszy, itp., czyli wysmażam z sosem sojowym, choć tu dodatkowo dostają słodyczy. Kroję w mniejsze kawałki lub paseczki. Na dużej pateli rozgrzewam trochę oleju lub oliwy pomace i smażę partiami, na bardzo dużym ogniu. Wrzucam na raz tyle grzybów, żeby leżały tylko jedną warstwą. Na dużym ogniu czekam aż się mocno wysmażą, dobrych kilka minut, odważnie i dopiero potem mieszam, chwilę jeszcze smażę i zalewam sporym chlustem sosu sojowego. Mieszam nadal mając patelnię na dużym ogniu. Jak cały sos się wysmaży dodaję chlust słodkiego sosu sojowego (lub posypuję brązowym cukrem albo daję miód) i jeszcze chwilę trzymam na gazie, żeby się wysmażne grzyby skarmelizowały. Na patelnię 28cm łyżka słodkiego sosu sojowego lub pół łyżczki brązowego cukru.  Z pół kilo boczniaków wyszły mi trzy partie smażenia. Same w sobie będą bardzo słone i intnsywne w smaku, ale spokojnie, to tylko jeden ze składników dania, muszą być wyraziste. Odkładamy boczniaki na bok, myjemy patelnię.

Warzywa kroimy w zapałkę układając na desce lub dużym talerzu w osobne kupki. Im więcej różnych tym lepiej, więc potrzebny jest naprawdę nieduży kawałek z każdego warzywa, typu 1/3 marchewki, pół cebuli, ósemka kalarepki i dwie rzodkiewki, 5cm pora, 4cm kawałek pietruszki, itp. Dowolność jest tu duża.

Na patelni smażymy warzywa, ale nie wszystkie na raz (dzięki temu będą miały lepszą taksturę, taką na ząb, a nie ciapowatą). Pierwsze idą cebula, marchewka, pietruszka, seler, te twarde, smażymy je dość ostro, niech się zrumienią, po dłuższej chwili zmniejszamy trochę ogień i idą por, papryka, czosnek, cukinia. No chyba że mamy gotową mieszankę, to wtedy smażymy wszystkie na raz, bo inaczej się nie da. Też będzie pycha, ale już ze stratą dla chrupkości całości. Jak już będą przysmażone, to leci kapusta i przyprawy (pieprz, sól, 5 smaków), smażymy jeszcze chwilę, mieszając, żeby przyprawy sie nie zwęgliły. Podlewam połową szklanki wody i duszę na dużym ogniu, mieszając, aż większość wody wyparuje. Wtedy czas na rzepki, kalarepkę czy inne rzodkiewki oraz czubatą łyżkę posiekanego drobno marynowanego imbiru oraz ewentualne kiełki mung czy inne kukurydze czy bambusy z puszki. I od razu mąka ziemniaczana rozrobiona w 1/3 szklanki wody oraz łyżka octu ryżowgo lub soku z limonki. Zmniejszam ogień i mieszam całość dokładnie, aż kisiel zgęstnieje. To będzie 3-4 minuty. Wyłączam gaz i dodaję odłożone boczniaki oraz nieduży chlup oleju sezamowego, mieszam. Generalnie obróbka cieplna na dużym ogniu i krótko, to ma być chrupiące, brońcie bogowie, żeby się rozgotowało.

Na talerz ulubiony azjatycki makaron, u mnie te cienkie szkliste nitki lub ryż. Na to warzywa z boczniakami. Posypujemy całość obficie szczypiorem. Ja lubię ogromnie i to polecam dać na talerz jeszcze garstkę szatkowanej cienko kapusty, takiej surowej.

Taki sos będzie też dobry krótko odgrzany na następny dzień, może być też jako obiad w lunchboxie do odgrzania w mikrofali.

niedziela, 27 marca 2022

Smarowidło a'la pasztet podlaski

Roślinne obiady to dla mnie żaden wyczyn. Ale dyktatura wędlin i żółtgo sera do kanapk trzyma mnie, a szczególnie dziecki mocno w swoich szponach. Trudno się spod tego wyzwolić nawet mając w chlebaku pyszny, domowy chleb. Dlatego takie przepisy są dla mnie na wagę złota.

Czy to smakuje jak najprwdziwsza wątrobianka czy pasztet belgijski? No pewnie, że nie.

Jednak jest jak na prostotę składników zaskakująco pyszne i ma cudowną, kremową i smarowną konsystencję najpopularniejszego polskiego pasztetu z puszki.

Przepis jest z moimi niedużymi zmianami z tego posta na fajnym blogu Vegenerat biegowy.

potrzeba:

-dwie garści (w oryginale 300g) pieczarek, najlepiej tym razem poszukać tych starszych, lekko podsuszonych, z otwartymi kapeluszami i mocno ciemnymi blaszkami, bedą o wiele bardziej aromatczne i "mięsne"

-cebula i 2-3 ząbki czosnku

- czubata łyżka majeranku, niepełna łyżka wędzonej papryki, pieprz (dla mnie dużo)

-łyżka sosu sojowego

-sól kala namak (to ta sól, co wali siarką i jajem), od biedy zwykła, ale smarowidło na tym straci

-kostka wędzonego tofu 

Pieczarki, cebulę i czosnek siekamy z grubsza. Na patelni rozgrzewamy oliwę lub na czym tam lubimy smażyć, nie za dużo i podsmażamy pieczarki z cebulą i czosnkiem. Porządnie, aż się mocno zezłocą, woda mocno odparuje i nabiorą aromatu. Pod koniec dorzucamy sypkie przprawy i chwileczkę, mieszając podsmażamy całość.

Jeszcze ciepłe przekładamy do blendera (ja mam najzwyklejszą żyrafę, nie to że kielichowy) wraz z tofu i sosem sojowym. Miksujemy na gładką pastę. Próbujemy, ewentualnie doprawiamy jeszcze solą lub pieprzem.

Pożeramy z kiszonym ogórkiem i/lub plasterkami cebuli albo pomidorem.

Naprawdę mniam :)

środa, 16 marca 2022

Brukiew w sosie ponzu

Po ostatnim wpisie z ryżem z umeboshi i furikake zostałam w klimatach japońskich. Wykopałam z warzywniaka ostatnią, wielką brukiew, miała 1,5 kg więc dużo z niej jedzenia było. Część poszła na pyszną surówkę w japońskim stylu. Słodkawa brukiew i słono-kwaśna, imbirowo-sezamowa umamiczna zalewa. Dodatek do ryżu, do ciężkich dań, do grilla, do sushi, do kawałka bagietki. Świetna kompozycja, pyszne to jest, pełne smaku, umamiczne i rześkie, chrupiące jednocześnie.

Zamiast niezbyt japońskiej brukwi może być też japońska rzodkiew albo seler lub kalarepka.


potrzeba:

brukiew (kalarepka, rzodkiew, rzepka)

sos sojowy ponzu

kawałek imbiru starty na tarce 

olej z prażonego sezamu 

Kilka godzin lub dzień wcześniej mieszamy składniki marynaty, żeby smaki imbiru, oleju sezamowego i sosu ponzu się połączyły. Wybrane warzywo kroimy w cieniutką zapłkę. Mieszamy z maryntą, odstawiamy na 10 minut, znów mieszamy i można jeść. 

Pi razy drzwi... kawałek brukwi przed krojeniem wielkości niedużej, damskiej pięści, kieliszek sosu ponzu, kawałek imbiru jak pół damskiego kciuka, niepełna łyżeczka od herbaty oleju z prażonego sezamu.


 

wtorek, 15 marca 2022

Onigri z umeboshi

Uwielbiam japońskie smaki. Ale... nie bardzo wiem jak o nich pisać, bo to u mnie zwykle prosty freestyle. Na początku japońska kuchnia mnie onieśmielała, aż do trafienia na książki Murakamiego. Wiele jest tam luźnych wzmianek o jedzeniu, najczęściej o takim prostym, szybkim, jedzonym w przelocie, jakieś onigri z auomatu na dworcu autobusowym, świeży ogórek z glonami z puszki w szpitalu... To było dla mnie olśnienie, przecież kuchnia japońska jak wszystkie inne ma potrawy wyższe, skomplikowane, ale także takie najprostrze jak u nas kanapka z serem i keczupem albo zapiekanka z pieczarkami z dworcowej budki.

A więc smaczna i syscąca przekąska/kolacja/coś do pudełka do pracy (można spokojnie zrobić poprzedniego dnia wieczorem) z ryżu jak Wam zimny zostanie z obiadu.


potrzeba:

ryż, śliwki umeboshi, furikake

Umeboshi to kiszone lub marynowane śliwki (które są właściwie morelami) ume. Są bardzo słone, kwaśne, umamiczne, skondensowane w smaku jak maggi lub pasta miso. Uzależniające. Bieżemy więc kilka umeboshi, okrajamy miąższ z pestki i siekamy. Mieszamy z ryżem, toczymy kulki. Kulki posypujmy furikake. Furikake to słona, mocna w smaku posypka do ryżu, jest ich mnogość rodzajów do wyboru, tu z pachnotką.

I to tyle, już gotowe.

Na 14 kulek ryżu ok. 2 cm średnicy wystarczą 3-4 śliwki.

Można też po prostu nałożyć ryż wymieszany z umeboshi do miseczki lub lunchboxa, posypać furikake i darować sobie toczenie kulek. Szczególnie jeśli z obiadu został Wam jakiś sypki rodzaj ryżu.

Niby nic, a bardzo mniam. 


Absolutnie nie ma się czego bać! A te egzotyczne składniki wbrew pozorom są bardzo łatwo dostępne przez internet.