Znowu zupa, bo to mój ulubiony rodzaj jedzenia.
Zainspirowana programem Kulinarne Potyczki, którego uczestnikami są panie z różnych Kół Gospodyń Wiejskich. Od razu wpadła mi w oko, bo kocham takie proste, pierwotne wręcz potrawy. A tego typu zupami na pewno żywili sie nasi przodkowie nawet kilka setek lat temu. Choć wtedy oczywiście bez ziemniaków.
Biały barszcz na soku z kiszonej kapusty, w którym darowałam sobie golonkę występującą w programie (na którą zresztą mało kogo było stać drzewiej na wsi, żeby tak sobie do zupy dodawać), za to dorzuciłam ogródkowych i dzikich ziół.
potrzeba:
~dwie czubate łyżki razowej mąki orkiszowej (może być też pszenna razowa, a nawet taka zwykła, biała) zalane ok. pół litra soku z kiszonej kapusty (można to zrobić dzień wcześniej, ale i pół godziny wystarczy)
~kilka ziemniaków, ważne, żeby to nie był typ sałatkowy i były mięciutkie po ugotowaniu (nie chrupały w zupie), ja lubię gęste zupy i daję dużo
~cebula i kilka ząbków czosnku
~łyżka lub dwie jakiegoś tłuszczu do smażenia, może być olej, oliwa (albo w zależności co tam jecie masło, a nawet tłuszcz wytopiony z gęsi czy kaczki)
~pieprz i trochę suszonego majeranku
~oraz gwóźdź programu czyli zioła. tu jest duża dowolność :) nie polecam wchodzenia w bazylię i zioła prowansalskie czy w kolendrę, ale poza tym możecie dać wszystko "swojskie" co macie i lubicie włącznie z pieprzem ziołowym. w tej zupie ze zdjęcia jest akurat wiązanka letnich ziół o tej porze roku wyciągnięta z zamrażarki (tu ogródkowe: lubczyk, majeranek, tymianek, kocanki włoskie i dzikie: macierzanka, kurdybanek, mięta polna), pasowały by też ogromnie nasiona kopru i/lub dzikiej marchwi, ale wtedy dzieci by mi obiadu nie zjadły niestety. plus trochę samych listków świeżych lub mrożonych ziół (natka, majeranek, tymianek, szczypiorek, kurdybanek lub mięta z łąki, macierzanka, co tam macie pod ręką). ewentualnie suszone zioła po prostu ze sklepu majeranek, tymianek, trochę oregano, itp
~coś leśnego grzybowego, w zależności od tego co najdziecie w lesie lub macie w zamrażarce (kurki, podgrzybki, gąski, cokolwiek) albo łyżka czy dwie pokruszonych suszonych grzybów. od biedy kilka pieczarek. tu akurat w garze wylądował kapelusz jakiejś zapóźnionej, listopadowej kani
~na ok. 3 litry gotowej zupy
Przesiekaną cebulę i czosnek podsmażamy porządnie, do zrumienienia. Pod koniec smażenia dorzuciłam ciut suszonego majeranku i pieprz (jeśli nie macie na stanie dzieci, które by pluły takimi dodatkami to jest moment kiedy dorzuciłabym nasion kopru i marchwi), i przesmażyłam jeszcze chwilkę.
Woda, sól, pokrojone grzyby (lub pokruszone na drobne kawałki suszone) oraz... gwóźdź programu, czyli wyciągnięta z zamrażarki wiązka letnich ziół (lub suszone zioła ze sklepu).
Gotujemy do miękkości ziemniaków. Dodajemy jeszcze trochę świeżej zieleniny, ale tak bez przesady i cały czas mieszając wlewamy kwas z kapusty wraz z mąką. Gotujemy jeszcze kilka minut, często mieszając, żeby zagotować mąkę i sok spod kiszonej kapusty.
Można tam jeszcze dorzucić jajko lub jakie mięso, ale według mnie zupa jest tak pełna smaku i aromatyczna, że to bez sensu. Jeśli nie lubicie mocno kwaśnych zup dolewajcie kwas z kapusty ostrożnie, próbując.
Zupa dobra równie dobrze na jesień i zimę, jak i na przednówek, i wiosnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz